W końcu po 3 latach od ostatniego eventu powrócił na swoje tory wyścig Auto Stop Race. Moja przygoda z tą organizacją rozpoczęła się w 2019 roku, kiedy to wspólnie z Kingą ścigaliśmy się na grecką wyspę Evia (tutaj możecie przeczytać naszą historię – Auto Stop Race Evia 2019). Niestety w 2020 roku wyścig wcale się nie odbył ze względu na każdemu dobrze znaną sytuację na świecie, natomiast w 2021 roku wymyślono trochę inną koncepcje, a mianowicie: Auto Stop Race Palcem po mapie.
Wielki Powrót Auto Stop Race
Z utęsknieniem wyczekiwałem najlepszej majówki na świecie. Po zdobyciu 399 miejsca na ponad 500 par w 2019 roku w moim sercu pozostał niedosyt i ogromna chęć rewanżu. W tym roku moją parą został Bartek, z którym bardzo często zdarzało mi się podróżować autostopem i nie tylko. Czy myślicie, że dwóch chłopaków ma ciężej niż para mieszana (chłopak + dziewczyna)? Jak nam poszło w tym roku? Przekonacie się sami po przeczytaniu artykułu.

Białystok 13:17, 29.04.2022r.
To właśnie o tej godzinie rozpoczęła się nasza podróż w stronę Wrocławia skąd następnego dnia miał wystartować największy wyścig autostopowy Auto Stop Race. Jak widać na załączonym obrazku humory nam dopisywały i pełni nadziei wyruszyliśmy w 8 godzinną podróż. W tym roku wyścig był organizowany do Włoch, a mianowicie do okręgu Lazio. Czy zdarzyła wam się kiedyś sytuacja, że kupujecie nowy samochód i nagle na ulicach zaczynacie dostrzegać tylko takie auta? My mieliśmy podobnie tylko trochę w innym kontekście. Obok nas usiadł sobie jak gdyby nigdy nic prawdziwy Włoch. Byliśmy w szoku jedziemy na wyścig do Włoch, a tu nagle obywatel tego kraju siedzi obok nas. Oczywiście rozpoczęliśmy rozmowę, dzięki czemu czas szybciej płyną. Już wtedy wiedziałem, że nie jest to przypadek i uda nam się wykręcić bardzo fajny czas tylko musimy pozytywnie myśleć.

Meldujemy się we Wrocławiu!
Po dość długiej podróży w końcu wysiadamy na dworcu kolejowym we Wrocławiu. Poczekaliśmy również na nasze koleżanki, które przyjechały do Wrocka jakieś 20 minut po nas. Doszło również wtedy do ciekawego zakładu pomiędzy mną, a Hanią. Przegrana osoba, musiała zmienić swoje zdjęcie profilowe na Facebook’u i dodać opis, który stwierdza, że wygrany jest najlepszym autostopowiczem. Wszystko to oczywiście zostało uwiecznione, a także potwierdzone przy świadkach w postaci Bartka i Mariki. Po przybiciu zakładu rozchodzimy się każdy w swoją stronę. My mieliśmy zapewnione spanie u naszej koleżanki z wolontariatu PZPN, dzięki czemu nie musieliśmy wchodzić w niepotrzebne koszty. (Dzięki Pauli :*)

Jakoś po północy grzecznie położyliśmy się spać ze względu na to, że czekał nas następnego dnia bardzo ciężki, ale jakże niezwykle emocjonujący dzień. Zazwyczaj jestem mega śpiochem i ciężko jest mnie zwlec z łóżka, ale jeżeli w grę wchodzą jakieś podróżnicze przygody do budzę się samoistnie bez budzika. Tak było i tym razem. Szybkie ogarnięcie się, dopakowanie plecaków i ruszamy na campus Uniwersytetu Ekonomicznego, gdzie mieścił się punkt startowy wyścigu. Oczywiście musieliśmy trochę poczekać w kolejce po odbiór naszych pakietów startowych, a ze względu na to, że część osób przyszła na styk tak jak my – wyścig rozpoczął się z małym opóźnieniem.

9:40 – oficjalny start Auto Stop Race Lazio 2022
Około 350 par wyruszyło z Wrocławia w kierunku Włoch. Coś niesamowitego! Tylko jak tu teraz złapać stopa?? Ogólnie jest dozwolone, aby w obrębie miast używać środków transportu publicznego, jednak my wpadliśmy na zupełnie inny pomysł i chcieliśmy się cofnąć, aż za Wrocław i tam próbować swojego szczęścia. Niestety, albo i stety nasz plan się nie powiódł, gdyż po około minucie udało nam się złapać stopa na Bielany w okolice Decathlonu. Normalnie szok. Dodatkowym smaczkiem było to, że zabraliśmy się w dwie pary. Podczas mojego ostatniego wyścigu, ani razu nie udało mi się stopować z inną parą pomimo, że mieliśmy prawie dwudziestu kierowców, a tutaj od razu pierwszy łączony stop. MEGA!!! Po drodze mijaliśmy mnóstwo Asrowiczów, których pozdrawialiśmy okrzykami przez okno.

Grzecznie podziękowaliśmy i ruszyliśmy w stronę stacji benzynowej, na której widać było już pierwszych uczestników konkursu. Wszystko byłoby by idealnie, gdyby nie dość wysoki płot z siatki. Oczywiście taka błachostka nie mogła przestraszyć żądnych przygód autostopowiczów. Przerzuciliśmy nasze plecaki na drugą stronę i sprytnie jak małpki przeskoczyliśmy na drugą stronę. W między czasie minęła nas policja, jednak nawet nie zwrócili na nas uwagi. Później widziałem jeszcze, że wiele par poszło w nasze ślady przeskakując to ogrodzenie.
Pierwsza stacja benzynowa
Czas nieubłaganie płyną, a na naszą stacje dojeżdżało coraz więcej osób w tym policja, która pilnowała porządku. Nie było czasu na jakieś pitu, pitu tylko jak najszybciej trzeba było się z tamtą zmywać. Dobrze, że Bartek mnie o tym uświadomił, bo za bardzo wczułem się w rolę vlogera. Szybko ogarnęliśmy kartony i próbowaliśmy coś złapać. W pewnym momencie dwóch gości zatrzymało samochód, który zgodził się podwieźć ich do granicy z Niemcami. Nie tracąc czasu podszedłem do kierowcy i zapytałem czy nie zabrałby jeszcze dwóch osób. Za chwilę okazało się, że po raz kolejny jedziemy w dwie pary. Na prawdę byłem w ogromnym szoku. Niestety na drodze był korek, jednak lepiej toczyć się jak żółw niż w dalszym ciągu tkwić na zatłoczonej stacji. W międzyczasie Bartek wpadł na genialny pomysł i zagadywał kierowców, którzy tak jak my stali w korku, ale mieli niemieckie rejestracje. Nie udało się, ale zawsze warto próbować.

Jesteśmy w Zgorzelcu
Byliśmy już zaledwie o krok od przekroczenia polsko-niemieckiej granicy i zrobienia pierwszego kroku w wyścigu. Z racji na to, że od śniadania trochę minęło to na trawce zjadłem sobie kabanoski i rozpoczęliśmy dalsze łapanie stopa. Oczywiście na stacji byli już ludzie z ASR, którzy byli naszymi konkurentami. Jednak najbardziej zazdrościliśmy parce, która złapała stopa do Włoch. Tak dobrze czytacie. Na granicy w Zgorzelcu udało im się złapać kierowcę na włoskich blachach. Pełni optymizmu przystąpiliśmy do działania. Nie trzeba było nawet długo czekać ze względu na to, że może po około 10 minutach trafiliśmy Francuza jadącego do swojej ojczyzny. Dzięki czemu udało się nam podjechać około 400 kilometrów, aż pod Norymbergę.

Niespodziewana kontrola policji
Podczas, gdy wypakowywaliśmy rzeczy z auta zatrzymała się obok nas policja. Nic sobie z tego nie robiąc dalej robiliśmy swoje, jednak oni wysiedli z auta i się zbliżyli w naszym kierunku. Okazało się, że jest to po prostu niemiecka rutynowa kontrola. Chłopaki byli tak mili, że pozwolili mi nagrać filmik na tik toka, który możecie zobaczyć – tutaj. (od razu mówię jest dużo hejtu) Dodatkowo mogłem również usiąść za kierownicą policyjnego wozu. Chyba coś niespotykanego w przypadku polskiej policji. Jeżeli się mylę to mnie poprawcie.

Nie zawsze idzie dobrze
Jadąc z francuskim kierowcą myślałem sobie co będzie jak dojedziemy na metę w niedziele wieczorem, gdyż szło nam na prawdę super. Co jakiś czas sprawdzałem na mapie uczestników i byliśmy jednymi z pierwszych. Jednak gdy idzie Ci za dobrze życie szybko sprowadza Cię na ziemię. Tak było i tym razem. Utknęliśmy na dobre parę godzin. Chociaż w międzyczasie udało mi się złapać dwóch chłopaków, jednak po wyjściu z Burger Kinga nie było po nich żadnego śladu. No cóż – czasami i tak bywa. Czas leciał, a na stacje napływało coraz więcej osób. Mogłoby się wydawać, że jest to złe zjawisko, ale w Auto Stop Race nie chodzi tylko o to, aby jak najszybciej dojechać do mety, ale również o piękne wspomnienia i poznawanie ludzi. Kiedy to zebrała się spora grupa osób podzieliliśmy się na drużyny i rozegraliśmy zawody we flanki. Oczywiście moja drużyna zwyciężyła tą bitwę.
Rozmowa z zakonnicą
W międzyczasie na stacji pojawiła się siostra zakonna. Od razu z uśmiechem ruszyliśmy w jej stronę. Pomimo, że jechała w naszym kierunku nie zgodziła się nas zabrać, dlatego ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do reszty grupy. Po pewnym czasie Pani, która jeszcze chwilę temu stanowczo odmówiła nam podwózki podeszła do nas i każdemu rozdała karty z cytatami pisma świętego, a później przyniosła całe pudełko cukierków, które rozdzieliśmy między wszystkich stopowiczów. W ramach podziękowania zaśpiewaliśmy jej po polsku piosenkę: ” O to jest dzień “.
Szczęściu trzeba pomóc
Kiedy to ludzie byli zajęci flankami – my nie próżnowaliśmy i dalej próbowaliśmy złapać stopa. Podbiliśmy do dwóch Polaków, którzy jak się okazało jechali w idealnym dla nas kierunku. Na początku kierowca za bardzo nie chciał nas zabrać, ale dzięki mojej nieustępliwości udało się go namówić i kolejne 100 kilometrów przez Niemcy przemknęliśmy jak burza. Na nasze nieszczęście stacja przed Monachium była bardzo malutka, a samochodów było jak na lekarstwo. Po około godzinie spotkaliśmy dwójkę Polaków z poprzedniej stacji. Jak się później okazało pewien szalony kierowca ciężarówki przywiózł wszystkich autostopowiczów z poprzedniej stacji na pace. W tamtym momencie żałowałem, że tam nie zostaliśmy, gdyż musiała to być na pewno mega przygoda.
Cała polska grupa poszła rozbić obozowisko, a my jako jedyni dalej próbowaliśmy łapać stopa. Zostawiliśmy rzeczy w bezpiecznym miejscu na stacji benzynowej i na zmianę próbowaliśmy zagadywać kierowców, którzy przyjeżdżali na stację. Dopiero po godzinie 5 udało mi się namówić jednego z kierowców, aby podrzucił nas na następną stację, która znajdowała się 26 kilometrów dalej. Jak się okazało było tam jeszcze więcej osób z Polski. Na szczęście byli tam również nasi znajomi czyli Kuba i Sylwia, których poznaliście już we wcześniejszej części historii.
Zasady Fair Play na Auto Stop Race
Ze względu na to, że na stację przyjechaliśmy jako jedni z ostatnich to obowiązywał nas kolejka. To oznaczało tylko jedno – znowu utknęliśmy na ładnych parę godzin. Ja w międzyczasie uciąłem sobie jeszcze godzinną drzemkę na stoliku na stacji. Szkoda, że nie przyjechaliśmy tam wcześniej, bo ludzie normalnie na ziemi rozłożyli maty i śpiwory, natomiast my mieliśmy sporo przypał od obsługi, która w pewnym momencie o mały włos nie wyrzuciłaby nas ze stacji. Jednak, aby tradycji stało się zadość po raz kolejny rozdzieliliśmy się z Bartkiem zwiększając swoje szansę na znalezienie podwózki. Tym razem Bartek został przy dystrybutorach, natomiast ja chodziłem po drugiej stronie, gdzie znajdował się parking. Po około godzinie dzwoni Bartek i ogłasza radosną nowinę: Mati dawaj mamy stopa! Przychodzę na miejsce, a tam stoi malutki opelek corsa. Byłem w totalnym szoku, że kierowca zgodził się nas podwieźć, a co więcej po raz kolejny jechała z nami inna para.
Jedziemy ponad 30 letnim Oplem Corsą
Właśnie dla takich chwil warto brać udział w wyścigach autostopowych. Czy ktoś z Was może pochwalić się podobną historią? Jechaliśmy autem, które było starsze od nas, a Pan kierowca był mega miły i całą przegadaliśmy. Pewnie też zastanawiacie się jak się zmieściliśmy. Warunki nie były komfortowe, ale nie o to przecież chodzi. Dwa plecaki zmieściły się do bagażnika, jednak następne musieliśmy wziąć ze sobą do środka i trzymać po prostu na kolanach. Jednak pamiętajcie, że to właśnie takie historie pamięta się najbardziej. To właśnie one pozostała najdłużej w naszej pamięci tworząc niezapomniane wspomnienia.
Kierunek Austria!
Nasze morale bardzo się podniosły i głęboko wierzyliśmy, że jeszcze tego samego dnia dojedziemy do Austrii. Po raz kolejny zastosowaliśmy naszą sztuczkę z podziałem. W czasie, gdy wszystkie pary zazwyczaj łapały stopa razem my zwiększaliśmy swoje szanse łapiąc w dwóch różnych miejscach. Tym razem Bartek został na parkingu, natomiast ja zagadywałem kierowców tankujących pojazdy. Również i tym razem dostałem telefon od Bartka: Złapałem! Jedziemy! Z uśmiechem na ustach pożegnałem innych autostopowiczów i pobiegłem z uśmiechem na ustach w poszukiwaniu brata. Okazało się, że jechaliśmy z przemiłym Białorusinem, który jechał aż do Bolonii we Włoszech. To oznaczało tylko jedno. Uda nam się jeszcze dziś dojechać do Włoch. Jechaliśmy dużym busem budowlanym z mnóstwem miejsca w przeciwieństwie do poprzedniego transportu. Bez problemu moglibyśmy zabrać jeszcze jedną parę stopowiczów, jednak nasz kierowca nie wyraził na to zgody. Co ciekawe na inne stacji benzynowej już we Włoszech udało nam się spotkać te same osoby, który pytały czy mogą z nami jechać. Przecież to jest niesamowite. Na stacji nie mogliśmy w to uwierzyć, że ponownie się spotkaliśmy.

Auto Stop Race – nadchodzimy!
W pewnym momencie okazało się, że nasz kierowca nie jedzie do Bolonii tylko do La Spezi, czyli miasteczka położonego 400 kilometrów od mety. Już wtedy wiedzieliśmy, że na sto procent w poniedziałek dojedziemy do mety. Było to zaledwie kwestią czasu. Na stację dojechaliśmy lekko przed północą i niestety nie udało nam się nic złapać. Po pewnym czasie dojechały jeszcze dwie pary i wspólnie rozbiliśmy obozowisko namiotowe, aby od rana pełni energii ruszyć w drogę. Jako, że jechaliśmy w dwie osoby czasami dochodzi do konfliktów interesów. Tak było i tym razem. Ja z racji na to, że z campingu musiałem wyjechać w środę rano chciałem jak najszybciej dojechać na matę, natomiast Bartek zaproponował jeszcze zwiedzanie Pizy. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu ze względu na to, że utknięcie w mieście mogłoby bardzo wydłużyć naszą podróż. Jednak ustaliliśmy kompromis. Jeżeli uda nam się złapać kogoś kto jedzie blisko to odwiedzamy Pizę, natomiast jeżeli trafi się dłuższa podwózka to ciśniemy na metę.

Przejażdżka z przemiłymi Włochami
Już przed godziną 7 rano rozpoczęliśmy zagadywanie ludzi czy by nas nie podrzucili. Udało mi się nawet znaleźć parkę, która jechał do Rzymu, jednak mieli w bagażniku psa i rozłożone siedzenia. Nie dawaliśmy za wygraną. Po pewnym czasie ksiądz zgodził się nas podrzucić, jednak kiedy wyszedł z budynku akurat przyszli chłopaki i staliśmy w 4. Wtedy zmienił swoje zdanie i powiedział, że nas nie zabierze, a może po prostu się nie dogadaliśmy, bo rozmawiał po Włosku, a w naszej parze tylko Bartek znał jakieś podstawy ze względu na pobyt we Włoszech podczas Erasmusa. Co najśmieszniejsze nasi kumple mieli już złapanego stopa i czekali na swoich kierowców. Ehhh, no takie jest życie. Łapiemy dalej. Nie musieliśmy długo czekać, aż przemiłe małżeństwo zgodziło się nas zabrać. Akurat jechali do Livorno, a więc wypadło na to, że jedziemy zobaczyć krzywą wieżę w Pizie. Podczas drogi posługiwaliśmy się wszystkimi znanymi nam językami. To było bardzo miłe kiedy kobieta próbowała dogadać się z nami łamanym angielskim. Zawsze doceniam takich ludzi, którzy starają się na maksa. Dodatkowo bardzo ucieszyła się, gdy otrzymała od nas pamiątkowe vlepki, na które co chwilę zerkała.

Pizo nadchodzimy!
Wysiedliśmy na stacji benzynowej, która znajdowała się 9,6 km od krzywej wieży. Z buta byłoby to jakieś 2 godziny marszu, jednak trzeba pamiętać, że mieliśmy ze sobą dość ciężkie plecaki. Oczywiście padło na autostop. Ewentualnie chcieliśmy podjechać jakimś busem, jednak głównym problemem było wydostanie się z tej stacji. Jeden z kierowców podpowiedział nam, że jest droga, która dojeżdżają tutaj pracownicy stacji i właśnie nią ruszyliśmy w poszukiwaniu przygody. Po drodze po środku niczego spotkaliśmy jeszcze dwie koleżanki, które poznaliśmy dnia poprzedniego na stacji benzynowej pod Norymbergą. Wow co za spotkanie! Wyściskaliśmy się nie dowierzając, że udał nam się spotkać w takim miejscu. One poszły na stacje, natomiast my dalej kontynuowaliśmy podróż w stronę malutkiej stacji benzynowej. Po drodze Bartek nauczył mnie piosenki klubu sportowego AS Roma, więc nucąc kibicowskie piosenki przybliżaliśmy się do naszego celu.
Jedziemy!
Po dojściu na maluteńką stację okazało się, że stało tam jeszcze mniejsze auto. Niestety nie pamiętam marki, ale musicie uwierzyć mi na słowo. Panie zgodziły się nas podwieźć około 1,5 km. Lepszy rydz niż nic, dlatego zgodziliśmy się skorzystać z uprzejmości. W dalszym ciągu mieliśmy 8 km do celu i nie zamierzaliśmy się poddać. Próbowaliśmy łapać stopa, jednak żadne auto nie chciało się zatrzymać. W pewnym momencie zobaczyłem mężczyznę, który kierował się swojego auta, które było zaparkowane bardzo blisko nas. Podszedłem, jednak mój włoski jest słaby i nie mogłem się dogadać, więc wróciłem do Bartka i poprosiłem, żeby on z nim pogadał. Po około minucie siedzieliśmy już w aucie. Do dzisiaj nie wiem czy chłopak po prostu z dobrej woli specjalnie zawiózł nas w tamto miejsce czy akurat jechał w tamtym kierunku. Udało się!
Krzywa wieża w Pizie!
Oprócz tego, że udało nam się zobaczyć najsłynniejszy zabytek Pizy to również pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu i wybraliśmy się do restauracji na pizzę oraz wino. Był to w sumie nasz największy wydatek od kiedy wyjechaliśmy z Polski. Za wszystko przedstawione na zdjęciu zapłaciliśmy po 15 euro wliczając w to obsługę, która jest automatycznie doliczana do rachunku oraz drobny napiwek. Mina Bartka mówi wszystko jak czuliśmy się w tamtej chwili. Na koniec jeszcze doszło jeszcze do drobnego incydentu, gdyż niechcący strąciliśmy kieliszek na sąsiednim stoliku. Każdy kto podróżował z wielkim plecakiem wie, że wtedy zachowujemy się jak słoń w składzie porcelany. Na szczęści kelnerzy byli bardzo wyrozumiali i tylko się uśmiechnęli. Po pożegnaniu się zaczęliśmy ogarniać jakby tu wrócić na trasę i dokończyć wyścig.
Jazda na gapę!
Wiedzieliśmy, że musimy wydostać się ze ścisłego centrum, dlatego też widząc autobus zapytaliśmy kierowcę dokąd jedzie. Podjechaliśmy około 5 przystanków dzięki czemu zaoszczędziliśmy trochę butowania. Następnie pieszo udaliśmy się w kierunku stacji benzynowej. Kiedy wyszliśmy poza centrum rozpoczęliśmy łapanie stopa. W momencie kiedy Bartek zatrzymał się, aby zawiązać sznurówkę byłem bardzo zdziwiony, gdyż tuż za nim zatrzymała się sympatyczna Pani, która zgodziła się nas podwieźć. Nie jechała akurat idealnie w to miejsce, ale zapytałem czy mogła by nas podrzucić kawałeczek dalej. Bartek skwitował to zdaniem: Don’t be rude. Jednak ja tego tak nie odbieram, gdyż gdyby nie chciała to po prostu by się nie zgodziła.

Czasami po czasie zdajemy sobie sprawę jak nawet najdrobniejsze rzeczy mają ogromny wpływ na naszą przyszłość. W drodze na dobrze nam znaną stację ustaliliśmy plan, że kupujemy butelkę wody i od razu ruszamy do roboty. Jednak życie lubi płatać figle. Na wejściu spotykamy dwójkę autostopowiczów z naszego wyścigu i szybko zagadujemy do nich. Okazało się, że dosłownie chwilę wcześniej złapali vana. Wtedy też postanowiliśmy poprosić właściciela auta czy my również nie moglibyśmy się razem zabrać. Po chwili siedzieliśmy przy stoliku pędząc przed siebie. Wtedy też byłem wdzięczny sobie, że zapytałem tamtą Panią czy mogłaby nas podrzucić trochę dalej. Dla niej była to dosłownie chwila, natomiast nam zajęło by pewnie z pół godziny. Wtedy też nie mielibyśmy okazji dołączyć się do pary z vana.
Jedziemy na metę Auto Stop Race
Byliśmy tak w ogromnym szoku, że może dopiero po kwadransie zadaliśmy pytanie. A dokąd tak właściwie jedziemy? Okazało się nasi kierowcy jadą, aż za Tarquinie czyli miejsce tegorocznego finału. Nikt się tego nie spodziewał. Nasi kierowcy byli tak przemili, że specjalnie zboczyli z trasy, aby zawieźć nas pod sam camping. Po drodze zabierając jeszcze pięciu innych autostopowiczów, którzy nie mieli tyle szczęścia i musieli butować z autostrady. Takim wesołym autobusem dojechaliśmy na metę w radosnej atmosferze śpiewając piosenki na cześć naszych nowych przyjaciół. Oczywiście na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia .

Miłość z Instagrama
To co uwielbiam w podróży to zbieranie historii ludzi. Ta właśnie o to parka poznała się na Instagramie. On na codzień mieszkający w USA, ona obywatelka Szwajcarii. Poznali się w dobie pandemii, w czasie kiedy to żadne z nich nie było wstanie odwiedzić się wzajemnie. Jednak jak to mówią dla chcącego nic trudnego. Ich pierwszym miejscem spotkania był Meksyk, czyli kraj który jak dobrze wiemy miał poluzowane obostrzenia covidowe. Natomiast teraz wybrali się na wycieczkę do Włoch. Niesamowita sprawa, gdyż Pani już od dwóch lat mieszka w swoim vanie. To właśnie dzięki podróżowaniu autostopem udaje się nam poznawać tak niesamowitych ludzi. Jeszcze raz dziękujemy za pomoc!
54 godziny i 16 minut – 82 miejsce
Udało się w końcu dotarliśmy na metę. 82 miejsce uważam za bardzo bardzo dobry wynik, gdyż w tym roku udział brało około 350 par. Nie jest źle. Mam nadzieję, że w przyszłej edycji Auto Stop Race zakwalifikuje się do pierwszej dziesiątki. Jak będzie przekonamy się już za rok. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim, których spotkałem na swojej drodze, ale przede wszystkim Bartkowi, który dzielił ze mną te ponad 54 godziny. Godziny, w których przeżywaliśmy mnóstwo różnych emocji począwszy od euforii w momencie złapania stopa kończąc na ogromnym zmęczeniu podczas koczowania na stacji benzynowej do 5 rano.

Kto wygrał zakład!?
Pewnie zastanawiacie się jaki był rezultat zakładu. Niestety muszę was zmartwić, gdyż dziewczyny pomimo, że jechały pierwszy raz, zameldowały się na mecie przed nami. Trzeba było przełknąć gorycz porażki i wypełnić daną obietnicę. Liczę na rewanż za rok!
Jeżeli podobała spodobał się Wam mój artykuł zapraszam do przeczytania historii z poprzedniej edycji. AUTO STOP RACE EVIA 2019!