Camp America to niezliczona ilość obozów znajdujących się na obszarze Stanów Zjednoczonych. Każdy z nich posiada swoją historię, tradycję oraz kulturę. Wszystkie rządzą się swoimi prawami. Co zatem zrobić, aby trafić na najlepszy z nich i przeżyć wakacje swojego życia? Wystarczy przeczytać poniższe relacje, aby podjąć świadomą i zdecydowaną decyzję, który Camp wybrać, aby spędzić tam niezapomniane 10 tygodni.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że w praktyce to nie my wybieramy camp tylko dyrektorzy poszczególnych placówek wybierają nas (przez system aplikacyjny online). Jedyną opcją na wybór campu przez nas samych, są targi pracy, podczas których możemy spotkać się z dyrektorami campów, którzy przylatują na targi prosto z USA! Wtedy możemy ustawiać się w kolejkę do ich stoisk i starać się dostać na wybrany przez nas camp. Jednak należy pamiętać, że ostateczna decyzja należy do osoby rekrutującej.
Camp AHRC The Lodge
Maintenence
Jest to mój kamp, który gorąco polecam każdemu kto jest zdecydowany wziąć udział w tym programie. Przez 11 tygodni wiele się nauczyłem i przeżyłem najlepsze wakacje jak do tej pory. Cały opis znajdziecie pod tym linkiem:
https://www.kowal-podroznik.pl/camp-america-2019-ahrc-the-lodge/
Każdy kamp posiada wiele stanowisk, dlatego historie mogą się różnić w zależności od rodzaju wykonywanej pracy. Poniżej poznacie historię Klaudii, którą poznałem na kampie AHRC.

Counsellor
Cześć!
Program Camp America pomógł mi spędzić 3 miesiące w USA.
Brzmi bosko, prawda ?
Pracowała na tym samym campie, na którym pracował Mateusz czyli AHRC Katy Isaacson and Elaine Gordon Lodge.
Na campie pełniłam funkcję counsellora. Dokładniej by rzec : counsellora special needs. A cóż to oznacza ? Byłam opiekunem osób niepełnosprawnych czyli uczestników naszego campu. Nasi goście byli przede wszystkim niepełnosprawni intelektualnie, co niekiedy rzutowało na ich fizyczność oraz emocje przez nich odczuwane. Na naszym campie pojawiali się również goście z niepełnosprawnością słuchu/mowy, niepełnosprawnością neurologiczną, bądź neurodegradacyjną. Bardzo duży odesetek gości cierpiał na porażenie mózgowe, w związku z czym wielu z nich poruszało się na wózku inwalidzkim. Tak, zdecydowałam się na taką pracę w zupełności świadomie.
Counselor ma za zadanie przebywać z gośćmi praktycznie 20 godzin na dobę. Dlaczego 20, a nie 24? Bo odliczyć można 2 godzinną przerwę w ciągu dnia oraz 2 godziny wolnego czasu przed snem. To by było na tyle.
To może opowiem Wam jak wyglądał, w ogólnym podsumowaniu, każdy dzień na campie. Nie będę przynudzać. Nie będę też Was straszyć. Powiem jak było. Od razu jednak przestrzegam: nie każdy camp jest taki sam i nie każdym rządzą takie same zasady. Niekiedy jest dużo łatwiej, niekiedy trudniej. Wszystko, absolutnie wszystko zależy od campu.
1. Pobudka zależała od tego jaką funkcję miałam przypisaną danego dnia. Mogłam być odpowiedzialna za poranną toaletę gości (czasem kąpiel całego ciała, a czasem jedynie pomoc w założeniu ubrania), asystę w przyjmowaniu leków (o godzinie 7.00 bądź 9.00), uporządkowanie łóżek gości, wyrzucenie śmieci z dnia poprzedniego, bądź funkcja budząca bardzo skrajne odczucia, słynąca ze swojej uciążliwości, bądź lekkości (w zależności od opinii) i dumnie zwana GAZIBO. Niewiele to tłumaczy, prawda ? O tym “co to, gdzie to i po co”, już za chwilę**
2. Po wypełnieniu porannych funkcji rozpoczynało się wspólne śniadanie. Niekiedy były to sytuacje pełne stresu, kiedy to przy moim stoliku siadali goście z licznymi alergiami pokarmowymi i nietolerancjami i jednoczesną jakże ogromną potrzebą zjedzenia akurat tego, co było w ich przypadku zabronione i absolutną, wręcz niepodważalną niechęcią stosowania się do zaleceń dietetycznych. Był to niekiedy dobry kabaret. ?
3. Po śniadaniu przychodził czas na aktywności. Goście mieli możliwość wyboru danej aktywności, w jakiej brali udział. Mogła być to jazda konno, basen, sport, teatr, muzyka i taniec, karaoke, żeglarstwo, pieczenie, kręgle, prace artystyczne, poznawanie okolicznej przyrody i wiele wiele innych. Aktywności w ciągu dnia było 4 lub 5. Możecie sobie wyobrazić co osoby niepełnosprawne intelektualnie (ale jednocześnie pełnosprawne fizycznie) robią na basenie. Podtapiają się nawzajem, albo topią counselora, którego akurat sobie upolują ? Żartuję. Nie, w sumie nie żartuję.. ?
4. Między aktywnościami były przerwy w postaci lunch oraz obiadu.
5. Każdego dnia pojawiała się dodatkowa atrakcja wieczorna. Niekiedy był to pokaz magii, pokaz talentów, bądź imprezy tematyczne. Po wszystkim, czyli około godziny 21.00 czas na wieczorne leki i powrót do domków.
I tu zaczynała się zabawa 🙂
Próbowaliście kiedyś położyć dziecko spać ?
A próbowaliście kiedyś położyć dwoje dzieci spać jednocześnie?
A może macie na tyle ciekawe życie, że próbowaliście położyć spać jednocześnie dwoje dorosłych osób, które mają siły mniej więcej tyle co Wy i nie mają ochoty na drzemkę, a raczej na pokaz umiejętności taneczno-wokalnych? Tak, można to przyrównać do podejmowania daremnych prób położenia spać kolegi/koleżanki, który tego wieczoru przesadził/przesadziła z alkoholem.
No to my w kulminacyjnym momencie miałyśmy do utulenia do snu 22 kobiety na 9 counselorek (mój domek był domkiem żeńskim). Na całym campie było kilka domków i jednocześnie na turnus przyjeżdżało około 70 gości. W jednym czasie wszyscy musieli być położeni spać! Istny majstersztyk.
** GAZIBO
Pomiędzy posiłkami i aktywnościami, a także przed samym rozpoczęciem dnia, czyli jeszcze przed śniadaniem osoba odpowiedzialna tego dnia za GAZIBO musiała przebywać w drewnianej altance, w której to goście zażywali chwili wytchnienia przed następną aktywnością. Wówczas musieliśmy dbać o prawidłowe nawodnienie gości oraz ochronę ich wrażliwej, od leków, skóry przed słońcem. W zależności od sesji, goście przeżywali GAZIBO w inny sposób. Im starsi goście tym ten odpoczynek był faktycznie momentem wytchnienia, wsłuchaniem się w muzykę, relaksem w cieniu w upalny dzień bądź zażywaniem promieni słonecznych na ławce nieopodal. Jednak w miarę kolejnych sesji goście byli coraz młodsi, a co za tym idzie ich odpoczynek wyglądał odrobinę inaczej, bardziej energicznie, głośniej i na szczęście krócej J
Ojej, rozpisałam się !
A napisałam jedynie 50 % tego co działo się na campie i w nieznacznym stopniu opisałam to z czym przyszło mi walczyć.
Nie mogę napisać wszystkiego, bo prawdopodobnie wszyscy czytelnicy bloga posnęli by jak ja niegdyś na lekcjach historii w liceum.
Było to trudne 10 tygodni. Ale jakże mi potrzebne. Jakże otwierające umysł i uwrażliwiające mnie na to co koniecznie. Czy polecam funkcje counselora special needs? Tak, ale tylko osobom, które miały do czynienia z pielęgnacją drugiego człowieka i osobom silnym emocjonalnie. Uważam, że nic nie zahartuje Cię tak jak wyjazd do USA w ramach programu Camp America. Zastanawiasz się czy dasz radę ? Dasz!! Jak to zwykła mówić Chodakowska : „Twoje ciało potrafi więcej niż podpowiada Ci Twój umysł”. I ja temu przyklaskuję. Jeśli to zrobisz, jeśli to czytasz i nadal zastanawiasz się nad tym czy wybór jest trafny, to ja w tym miejscu mówię Ci : nikt ani nic nie da Ci takiej siły jak praca na campie. Nikt ani nic nie pozwoli Ci uwierzyć w siebie i swoje pokłady mocy wewnętrznej, tak bardzo jak praca na campie. Po prostu zaaplikuj. Przejdź procedurę. Wyjedź. Wytrwaj. A potem wróć i idź dumnie przez życie z podniesioną brodą. Just do it!
Ps. Na pewno kojarzycie hit „Ona by tak chciała”. Mateusz, twórca tego bloga, mocno upodobał sobie tę piosenkę. W trakcie campu słuchałam tego raczej ze sceptycznym uśmiechem. Możecie sobie wyobrazić jakie zdziwienie mnie ogarnęło, kiedy wróciłam do kraju, poszłam na wesele przyjaciółki, a hit „Ona by tak chciała” absolutnie nie pozwalał zejść nikomu z parkietu (w tym mnie), a jeszcze kilka dni po weselu łapałam się na tym, że podśpiewuję ją pod nosem.

Jak widać z tych dwóch relacji pomimo, że byliśmy na tym samym kampie nasze opowieści się bardzo różnią. Przeżyliśmy dwie różne historię, jednak wniosek jest ten sam:
Warto jechać, aby pracować dla AHRC i przeżyć przygodę swojego życia, poznać niesamowitych ludzi oraz podszkolić swój angielski!
Camp Soles
Camp na który trafiłam nazywa się Camp Soles, jest to mały camp w Pensylwanii. Około 30 pracowników, max. 180 dzieciaków. Byłam tutaj jedyną Polką i jedynym campowerem, pracowałam na kuchni. Reszta młodych pracowników zarówno zagranicznych jak i Amerykanów to counsellorzy. Jadąc tutaj nie wiedziałam, że to będzie tak wyglądać, ponieważ największym problemem na tym campie jest jego dyrektor, który zajmował tą pozycję pierwszy rok i mam wrażenie ze kompletnie nie wiedział na czym polega jego praca.

Do pracy zostałam przyjęta mega późno, po dopiero 25 maja, po czym nikt się ze mną nie kontaktował, wybrali mnie tylko w systemie, nikt do mnie nie napisał, nie zadzwonił na Skype. W końcu sama zaczęłam do nich wypisywać, nadal nie odpisywali, ostatecznie napisałam do biura Camp Ameryka i dopiero wtedy odezwał się do mnie dyrektor. Nie poinformował mnie, że tylko ja będę na kuchni, dowiedziałam się dopiero po przyjeździe.
Na początku miałam być „dining hall service”, ale ostatecznie byłam na kuchni, zmywaku, a czasami szorowałam też kible. Pracowałam z 3 Amerykankami, które nie mieszkały na terenie campu, codziennie dojeżdżały do pracy. Nie były one moim wymarzonym towarzystwem, wśród innych pracowników miały opinie wariatek z czym niestety muszę się zgodzić. Jedna uwielbiała dramatyzować, raz wyszła z pracy w połowie dnia, bo nie miała wystarczająco garnków do zupy (nie żartuję).
Menagerka kuchni była po prostu dziwna. Była jeszcze 16-letnia dziewczyna na zmywaku, która non stop słuchała strasznych historii na słuchawkach, brała ogromne ilości leków na problemy psychiczne i nic nie jadła, więc ostatecznie rzygała do zlewu w trakcie pracy. Także moje życie na campie wyglądało dość nietypowo. Counsellorzy pracowali od rana do nocy, ja miałam więcej wolnego czasu, więc często siedziałam sama i się nudziłam. Oni nocowali w domkach z dziećmi, ja nocowałam tam gdzie było miejsce. Czasami w domku z dziećmi, czasami w domku z dwoma kierowniczkami campu.
Jeżeli chodzi o osoby zagraniczne to było nas ogólnie 8 osób. Trzech Anglików, dwóch Szkotów, jeden Nowo Zelandczyk, jeden Jordańczyk i ja, Polka. Wszyscy oprócz mnie i chłopaka z Jordanii anglojęzyczni. To akurat zaliczam jako plus, bo miałam nadzieję przez te lato podszkolić język, a słysząc te różne akcenty i slangi zostałam rzucona na głęboką wodę i jakoś musiałam sobie radzić. Początki były trudne ale z czasem było mi coraz łatwiej.

Jeżeli chodzi o szczególne sytuacje, które się tutaj wydarzyły to niestety były to kradzieże. Okradziono chłopaka ze Szkocji (400$) i chłopaka z Jordanii (900$). Zrobił to prawdopodobnie jeden z cousellorów. Na szczęście rada campu oddała im te pieniądze jak tylko dowiedzieli się o tym co się wydarzyło.
Pomimo tych wszystkich przeszkód, przeżyłam najlepsze lato w moim życiu. Większość czasu czułam się jakbym była counsellorem. W wolnym czasie brałam udział w zabawach z dziećmi, każdy weekend mieliśmy wolny wiec spędzaliśmy go razem poza terenem campu, po pracy jadę zwiedzać Amerykę razem z tymi ludźmi, a w przyszłym tygodniu robimy sobie tatuaże, żeby zapamiętać to lato na całe życie. Każdy narzekał na dyrektora i niektórych kierowników, ale pracownicy trzymali się razem. Wytworzyły się tutaj przyjaźnie na całe życie, nie zamieniłabym tego campu na żaden inny, myślę o powrocie w przyszłym roku, ale już jako counsellor.
Na początku byłam zniechęcona, bo to mały camp, bo mało ludzi, ale ostatecznie uważam, że dzięki temu czuliśmy się jak jedna wielka rodzina, wszyscy się do siebie bardzo zbliżyli, nie istniały żadne grupki. Ogromna tolerancja i sama miłość. Każde miejsce ma swoje problemy, nigdzie nie jest idealnie, ale polecam każdemu serdecznie Camp Soles, chociaż raczej ludziom z programu counsellor niż campower.
Taką relacje zdała Oliwka, która z chęcią odpowie na Wasze pytania i rozwieje wszelkie wątpliwości. Skontaktować się z nią można za pomocą maila:
oliwiacich@gmail.com
Nock-a-Mixon
Cześć! Jestem Filip.
Tegoroczne wakacje spędziłem na wymianie Camp America pracując na campie Nock-a-Mixon w stanie Pensylwania. W kilku zdaniach postaram się opowiedzieć o tych 10 tygodniach spędzonych w tym miejscu. Prace zacząłem 13-ego czerwca, a skończyłem 23-ego sierpnia. Po tym, zwiedzałem jeszcze stany, przez 2 tygodnie i wróciłem do PL 6-ego września. Praca Na campie została mi zaproponowana praca jako tzw. Flex, czyli w przypadku jeśli osoba z kuchni miała dzień wolny, to ja szedłem jakby ją zastąpić, aby stan osób się zgadzał. W pozostałe dni pracowałem jako maintenance (zwykle były to 3/4 dni w tyg.). Analizując dzisiaj mogę powiedzieć, ze ta posada mi pasowała, ponieważ nie była ona monotonna. Dzięki temu również, w pracy miałem kontakt prawie z każda osoba ze support staffu co pozwalało lepiej się poznać. Praca na maintenance zawsze wynosiła 8h; nawet jeśli nie mieliśmy co robić pod koniec. Jeśli danego dnia pracowaliśmy dłużej, następnego pracowaliśmy krócej. Zmian była od 7 do 16 z przerwa na śniadanie i lunch. Na kuchni wyglądało to niestety inaczej. Tam jeśli pracowało się szybciej, to albo mogliśmy automatycznie iść wcześniej na przerwę albo po prostu kończyć wcześniej danego dnia. Tak czy siak praca na kuchni trwała zwykle 9/10h. Zaczynało się około 30min przed śniadaniem, czyli 7:30 i kończyło okolo 10. Później była przerwa do 11:20. O 12 był lunch i po lunchu robiło się do 14:30/15. Następnie wracało się na 17:30, o 18 był dinner i robota była skończona około 19:30/20.

Transport i Day off
Położenie campu jest bardzo dogodne, ponieważ znajduje się on około 2h na zachód od Nowego Jorku i Filadelfii. W pobliżu, około 20min od, znajdują się mniejsze typowo amerykańskie miasteczka. Jeśli chodzi o kwestie „wywozu” z campu to dyrektorstwo było nam pomocne. Każdy kto chciał wyjechać z campu w czasie dnia wolnego musiał zapisać się do książki transportowej z około 2/3 dniowym wyprzedzeniem. Wpisywaliśmy tam godzinę wyjazdu z campu i odbioru z danego miejsca, czyli zwykle miasta do którego zawozili nas od rana. Z pobliskich miasteczek mogliśmy albo wyruszyć dalej autobusem/pociągiem do np. NY/Fila albo zostać w nich i spędzić zwykle pół dnia(więcej było strata czasu), a na drugie pół wrócić na camp. Ja swoje day off’y spędzałem różnie; zwykle zależne to było od sił i ekipy z jaka miało się dany dzień wolny. Byłem dwukrotnie w Filadelfii(ok. 1,5h pociągiem), raz w Atlantic City(ok. 4h pociągiem), raz w Betlejem na festiwalu muzycznym, a pozostałe spędziłem albo na campie albo w innych miasteczkach. Raz w tygodniu, cała grupą, mieliśmy wyjazdy do pobliskiego Walmartu i dawali nam tam około godzinę czasu. Podczas 10 tygodniowego kontraktu mieliśmy 7 dni wolnych, które zostały nam wysłane na maila około miesiąc przed rozpoczęciem campu. Zwykle mieliśmy je w grupach 3/4 osobowych. Jeśli ktoś chciał zamienić się z kimś innym, to zwykle nie było z tym problemu.
Zakwaterowanie
My jako Support staff mieszkaliśmy w pokojach 3/4os., ustawionych szeregowo, które znajdowały się w tym samym budynku, w którym była kuchnia i dining hall. Mieliśmy z nich widok na garaże i nasze „podwórko” na którym stały wózki golfowe i pickupy. Przy ostatnich pokojach mieliśmy miejsce z sofami i stołem na którym mogliśmy odpoczywać po pracy, a wieczorami spotykać się na integracji. W każdym pokoju była łazienka.
Jedzenie
W kwestii jedzenia warto nadmienić, że jest to camp żydowski, a więc nie ma wieprzowiny. Większość posiłków stanowił kurczak z ryżem.
Czas wolny
Na spędzanie czasu po pracy mieliśmy kilka możliwości. Zwykle wieczory spędzaliśmy na basenie/siłowni/grze w siatkówkę/grze w piłkę nożna czy tez tenisa. Ogólnie powiedziano nam, że ze wszystkich atrakcji na campie możemy korzystać i w sumie tak było. Wymieniając pozostałe z nich są to m.in.: ścianka wspinaczkowa, golf, hokej, sala gimnastyczna.
Pogoda
Pogoda w tym rejonie jest ciężka. Wilgotność przez 3/4 campu przekraczała wartość 80%. Dodając do tego czasem temp. odczuwalna rzędu 35 stopni można było poczuć się jak w piekle. Zwykle temp. wahała się w okolicach 25/30 stopni, nocą około 20 stopni także całkiem przyjemnie.
Support Staff
Nasz cały SS liczył około 18 osób będących uczestnikami programu Camp America lub Camp Leaders pochodzących z Polski, Węgier i Czech oraz 7 osób mieszkających tam na stałe; przez cały rok, będących z USA, Meksyku i Ukrainy. Staff bardzo pozytywny i multikulturalny, ale przecież o to właśnie chodzi w tym programie!

Dyrektor i Staff campu
Opisując dyrektora, czyli Garego, ciężko tak naprawdę jednoznacznie wyrazić swoją opinie o nim. Mając z nim rozmowy przez Skypa wydaje się on być bardzo otwarta i komunikatywna osobą. Jednakże po przyjeździe, ja zmieniłem zdanie, gdyż osobiście nie odczuwałem swobody w rozmowie z nim. Okej, pomagał załatwiać jakieś problemy, ale miało się odczucie, ze robił to wszystko z przymusu. Niektóre osoby wolały rozmawiać z innymi pracownikami w kuchni/ na maintenance, ponieważ czuły, że mogły się bardziej otworzyć niż przed nim samym co w pewnym momencie wywołało drobny konflikt. Staff camp, który pracuje tam na stałe, to złote osoby, które tak naprawdę budują cała tą swietną atmosferę czy to na kuchni czy ma maintenance. Można z nimi pogadać na każdy temat i przy tym pośmiać się zapominając o pracy. Podsumowanie Reasumując; czas na campie oceniam jako spędzony bardzo pozytywnie i zapewne zapadnie mi on w pamięci. Samo miejsce ma więcej pozytywów niż tych negatywnych stron. Może dlatego zastanawiam się nad powrotem tam w przyszłym roku. Podczas pobytu czułem się bardzo swobodnie i dobrze, ale jest to kwestia personalna jak i cała moja przedstawiona relacja!
To była relacja Filipa, który przeżył jedne z najlepszych wakacji w życiu, jeżeli zaciekawiła Was jego historia i chcielibyście dowiedzieć się więcej to możecie się z nim skontaktować za pomocą e-mail, bądź instagrama.
@: j.filip.wozniak@gmail.com
Ig: filip_wozniakk
Jeżeli ktoś z Was chciałby również zamieścić tutaj swoją relację, aby pomóc przyszłym uczestnikom w podjęciu odpowiedniej decyzji. Zapraszam do kontaktu poprzez Instagram: kowalpodroznik, bądź za pomocą Fan Page!!
Bardzo aktualny temat i przydatne porady.
Dziękuję za miłe słowa!
Całym serduszkiem polecam AHRC <3